poniedziałek, 4 maja 2015

Chapter XIV



          - Jak ty chcesz to zrobić? – odezwała się w końcu.
          Matt oparł się wygodnie.
          - Sam jeszcze nie wiem – rzucił. – Wynajmę kogoś, podłożę bombę. Na pewno nie zrobię tego osobiście, choć nie ukrywam, że mam na to wielką ochotę.
          Leanne popatrzyła na niego. Choć jego usta wyginały się w uśmiechu, to jego oczy pozostały poważne. Nie żartował. Nie znała go od tej strony.
          - Zaczynam się ciebie bać – szepnęła opuszczając wzrok na podłogę.
          - Hej – powiedział delikatnie zwracając jej twarz ku sobie tak, żeby mógł popatrzeć w jej oczy. – Gdyby mi na tobie nie zależało, to nie narażałbym swojego tyłka i nie bawił się w detektywa. A już na pewno nie planowałbym tego, co planuję teraz. Co ja na to poradzę, że tak mi się podobasz? Zwariowałem na twoim punkcie.
          A potem złożył na jej ustach pocałunek. Kiedy tylko odsunął się od niej, ona popatrzyła na niego, pokręciła głową i zarzuciła mu ramiona na szyję, przyciągając go do siebie.
          - A mój ślub wcale nie wstrząsnął światem – powiedziała patrząc spod przymrużonych powiek na Nathalie.
          - Faktycznie, nie jest to temat na pierwsze strony gazet, ale ludzie i tak gadają. Zwłaszcza ci, którzy interesują się życiem bogatych ludzi.
          Kiwnęła głową. To dziwne interesować się czyimś życiem. To zupełnie tak, jakby nie miało się swojego własnego.
          - Niech się pani nie martwi – rzuciła ciepło blondynka. – Jestem po pani stronie.
          - Leanne – mruknęła. – Jestem Leanne.
          - W swojej pracy już dawno nauczyłam się, że wszyscy zachowują jakieś pozory. A Blake to wyjątkowy przypadek. Jeszcze nie spotkałam się z kimś, kto z taką łatwością manipuluje ludźmi.
          - Teraz musimy zrobić coś, żeby w końcu przestał – warknął Matt. – Musimy przeciąć sznurki, którymi pociąga.
          Leanne popatrzyła na nich. Tacy niepozorni, a jednak zdecydowani i bezwzględni. Nathalie miała rację. Wszyscy zachowujemy pozory. Wszyscy udajemy przed całym światem kogoś innego, tworząc swoją własną rzeczywistość. Swój własny świat. Idealny świat. Mój idealny świat chciała stworzyć matka, wydając mnie za mąż. Świat Chris’a był pełen pieniędzy, pięknych kobiet i ludzi gotowych spełnić każdy jego rozkaz – myślała.
          Westchnęła. Postanowiła, że zrobi wszystko, żeby tylko nie stać się częścią jego świata. Nie mogła do tego dopuścić. Kiedyś może znajdzie się jakaś naiwna, bogata dziewczyna, która się w nim zakocha. Ale tą dziewczyną na pewno nie będę ja – przemknęło jej przez myśl.
          - W takim razie, co robimy? – zapytała czując przypływ złości, która napędzała ją do działania.
          - Ty kochanie, nie robisz nic. My się wszystkim zajmiemy.
          - Ale może wam się do czegoś przydam?
          - Nie – powiedział z naciskiem. – Najlepiej będzie, jeśli nie będziesz wiedziała nic. Dla własnego bezpieczeństwa.
          Założyła ręce na piersiach. Czuła się urażona. Odtrącona. Niepotrzebna.
          - Chyba będziemy musieli odłożyć naszą randkę. Mam dużo do zrobienia.
          - Jasne.
          - Kochana – szepnął. – Zrozum, że najbardziej pomożesz mi wtedy, kiedy nic nie będziesz wiedziała.
          Leanne westchnęła i popatrzyła na zegarek wiszący na ścianie. Najwyższy czas się zbierać. Wzięła torebkę do ręki, podniosła się, poprawiła sukienkę i bez słowa ruszyła w stronę drzwi. W połowie drogi poczuła jak Matt łapie ją za rękę i odwraca w swoją stronę.
          - Nie bądź na mnie zła – powiedział obejmując ją i całując czule. – Chcę tylko żebyś była bezpieczna.
          - Rozumiem – mruknęła wtulając się w niego. – Ale naprawdę muszę już iść.
          - Porozmawiamy wieczorem?
          Kiwnęła głową, pocałowała go i po chwili wyszła z pokoju. Prawda była taka, że nie miała ochoty nigdzie iść. Chciała zostać z nim, w jego ramionach. Z daleka od wszystkiego i wszystkich. A zwłaszcza od Chris’a.
          Ale niestety musiała tam wrócić. Do Chris’a, który przy każdej możliwej okazji próbował się do niej dobrać i który chciał ją kontrolować na każdym kroku. Do matki, która przez cały czas na siłę starała się ją uszczęśliwić. Do Charlie, która mimo dobrych chęci, nie była w stanie jej pomóc.
          Dziewczyna prychnęła jadąc windą na parter. Jak Charlotte miała jej pomóc, skoro nawet ona sama nie umiała tego zrobić? Sama nie umiała sobie z tym wszystkim poradzić, to jakim cudem miałby to zrobić ktoś inny?
          Kiedy drzwi windy rozsunęły się, wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę wyjścia. Była coraz bliżej blondyna. Nie chciała tego. Walczyła sama ze sobą, żeby stawiać kolejne kroki. Chcąc nie chcąc musiała stawić czoła problemom.
          Po krótkim marszu zatrzymała się przed tymi samymi przeszklonymi drzwiami, przed którymi stała już godzinę wcześniej. Nie miała ochoty tam wchodzić, ale musiała wypaść wiarygodnie przed chłopakiem. Jeszcze by tego brakowało, żeby nakrył ją na gorącym uczynku.
          Weszła do środka, a chwilę potem obok nie j pojawiła się niska kobieta o ciemnych włosach, upiętych w wysoki kucyk. Uśmiechnęła się ciepło do Leanne, wzięła od niej płaszczyk i gestem wskazała drzwi na końcu korytarza.
          Dziewczyna pospiesznie ruszyła w tamtym kierunku. Miała coraz mniej czasu. Weszła do pokoju, w którym zamieniła ubranie na miękki ręcznik i przeszła do sąsiadującego pokoju. Pomieszczenie zachowane było w odcieniach ciepłego brązu i błękitu, a w powietrzu unosił się przyjemny zapach olejków.
          Kiedy położyła się na specjalnym materacu, podeszła do niej ta sama kobieta, która przywitała ją w drzwiach. Po wymianie uprzejmości Leanne poczuła na swoich ramionach, które delikatnie przesuwały się w górę i w dół po całych plecach. Nigdy wcześniej nie zawracała sobie głowy czymś takim jak masaż. Teraz uświadomiła sobie, co traciła przez tyle lat, choć Charlotte przy każdej okazji starała się ją wyciągnąć z domu.
          Zdecydowanie będę tu przychodzić częściej – pomyślała uśmiechając się do siebie. Z każdym ruchem dłoni kobiety, czuła się lżejsza i miała wrażenie, że problemy zaczynają ją całkiem opuszczać. Jednak z tej chwili przyjemności wyrwał ją ostry dźwięk dzwoniącego telefonu.
          Poderwała się z miejsca wystraszona i rozejrzała się dookoła, przez chwilę zastanawiając się, gdzie się znajduje. W tym samym momencie telefon zmaterializował się tuż pod jej nosem.
          - Dziękuję – rzuciła do czarnowłosej i wzięła od niej denerwujące urządzenie. – Słucham?
          - Leanne? Gdzie jesteś? Czekam na ciebie już 10 minut!
          - Zaraz będę – warknęła do słuchawki, rozłączyła się i rzucając na odchodne jakieś przeprosiny, wróciła do pomieszczenia, w którym zostawiła swoje ubranie. W pośpiechu ubrała się i zabrała swoje rzeczy, a wychodząc na korytarz, czuła jak bolą ją ramiona od ciężaru problemów, do których wróciła. Wzniosła oczy do nieba i niespiesznie ruszyła w stronę wyjścia. Już miała wyjść, kiedy przed jej nosem stanął blondyn i nim zdążyła zareagować, wpadła w jego ramiona. Po chwili poczuła, jak oplata ją ramionami i przyciąga do siebie jeszcze bliżej.
          - Już myślałem, że nigdy stamtąd nie wyjdziesz, kochanie – mruknął jej do ucha.
          Leanne popatrzyła w kierunku recepcji, chcąc uregulować rachunek, jednak kobieta za ladą machnęła uspakajająco ręką, po czym kiwnęła głową w stronę blondyna. Wszystko jasne.
          - Nie musiałeś za mnie płacić – warknęła, kiedy wychodzili z budynku, odprowadzani tęsknymi spojrzeniami pracownic salonu.
          To jasne, że oglądały się za Chris’em i chciałyby być na miejscu szatynki. Bardzo proszę! – krzyknęła w myślach. – Zamieńmy się! Wy byście dały wszystko, żeby być na moim miejscu? Świetnie, bo ja bym dała wszystko, żeby stąd zwiać! Po chwili wsiadła do samochodu, nie czekając, aż Chris otworzy przed nią drzwi.  Chwilę potem jednak dołączył do niej, oparł się wygodnie i objął ją ramieniem, przyciągając do siebie.
          - Wszystko już załatwione – powiedział odgarniając z jej twarzy kosmyk jasnobrązowych włosów.
          - Wszystko, to znaczy co?
          - Wszystko, co związane ze ślubem, moja droga – zaśmiał się.
          Posłała mu wymuszony uśmiech. Taki, na jaki umiała się w tamtej chwili zdobyć. Zaraz potem poczuła jego usta na swoich. Zaskoczona położyła dłonie na jego klatce piersiowej, chcąc go odepchnąć, ale on przycisnął ją mocniej, tym samym udaremniając jej próbę oswobodzenia się.
          Kiedy w końcu się od niej oderwał, rzuciła mu mordercze spojrzenie i odsunęła się o kilka milimetrów. Jak długo jeszcze będzie musiała to znosić?
          - Ślub odbędzie się za dwa dni – oznajmił.
          - Co? – zapytała zaskoczona tym, co usłyszała. – Tak szybko?
          - A ile ty chcesz z tym czekać?
          Jak najdłużej – pomyślała, przez cały czas na niego patrząc. Dlaczego tak szybko? Może jednak coś zaczął podejrzewać i stąd ten pośpiech?
          - Im szybciej się pobierzemy, tym szybciej będziemy mogli razem zamieszkać, kochanie – mruknął całując jej dłoń. – A wtedy już mi nigdzie nie uciekniesz.
          Przerażona popatrzyła w okno. Na niego jakoś nie miała ochoty patrzeć. Miała chęć wykrzyczeć mu prosto w twarz, że już wie o wszystkim. O tym, że to on stoi za śmiercią jej ojca. Że to on ukradł wszystkie pieniądze. Że to on kierował wszystkim od samego początku. Po jej policzku spłynęła łza. Zła otarła ją wierzchem dłoni. Nie będzie płakała, nie da mu tej satysfakcji.
          Nie wiedziała, co kombinuje Matt, ale wiedziała, że musi się pospieszyć. Zostało bardzo mało czasu. Każdy dzień zbliżał ich do końca. Trzeba to załatwić szybko, trzeba to załatwić szybko – myślała w kółko i powtarzała te słowa w myślach jak mantrę.
          Nie miała pojęcia, czego mogła się spodziewać w ciągu najbliższych godzin. Postanowiła, że kiedy tylko Matt przyjdzie do niej wieczorem, to wypyta go o wszystko. Będzie męczyć, aż uzyska jakąś odpowiedź. Przecież coś musi wiedzieć.
          - Dlaczego nie masz pierścionka na palcu? – zapytał blondyn, a dziewczyna wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu.
          Popatrzyła na swoją smukłą, delikatną dłoń. Wielki pierścionek, który w dniu zaręczyn Chris włożył na jej palec, w ogóle tam nie pasował, dlatego też zdjęła go i zostawiła gdzieś w na toaletce. Nie pamiętała nawet gdzie dokładnie i zbytnio się o to nie martwiła.
          - Jest taki piękny – powiedziała nie patrząc na niego. – Nie chcę go zgubić. Jest w domu.
          - Jeśli się zgubi, to kupię ci nowy – rzucił śmiejąc się.
          - Nowy nie będzie miał takiej wartości, jaką ma tamten.
          A każdy kolejny będzie tylko przynosił kolejne cierpienia – pomyślała. Nie chciała żadnego pierścionka od mężczyzny, którego nie kochała. Marzyła tylko o tym jednym, który otrzyma od kogoś, kogo kocha. O tym, który będzie nosić na palcu z miłości, a nie z przymusu.
          - Mimo wszystko, chciałbym, żebyś go nosiła – powiedział. – Z resztą już niedługo na jego miejscu znajdzie się obrączka.
          Poczuła, jak po jej plecach przebiega lodowaty dreszcz. Po moim trupie. Żywcem nigdy nie założysz na mój palec obrączki.
          Pokręciła głową, tłumiąc w sobie nagły przypływ złości, który wypełnił każdą część jej ciała i wbiła wzrok w jakiś daleki punkt za oknem. Czekał ją bardzo ciężki dzień. Jak to dobrze, że jednak zdecydowała się na masaż.


***


         Jeffrey wrócił do domu późnym wieczorem. Do domu? To zbyt dużo powiedziane. Wrócił do małego mieszkanka, które wynajmował od wielu lat. Jego dom był daleko stąd. W Europie. Na drugim końcu świata.
          Zrezygnowany zdjął czarną kurtkę i powiesił ją na jednym z wieszaków przy drzwiach wejściowych. Następnie ziewnął potężnie i poszedł do kuchni. Po takim ciężkim dniu nawet nie miał ochoty na jedzenie. Jedyne na co miał ochotę to piwo. Zimne piwo. A potem łóżko.
          Podszedł do lodówki i wyjął z niej ciemną szklaną butelkę, po czym otworzył ją jednym szybkim ruchem. Upijając łyk przeszedł do małego saloniku połączonego z kuchnią i opadł ciężko na starą kanapę.
          Poczuł niemiłe ukłucie gdzieś w okolicy serca. Już dawno nie rozmawiał ze swoją rodziną. Tęsknił. Najwyższy czas wykonać telefon i nadrobić zaległości. Wyciągnął ze skrytki pod kanapą drugi telefon i wybrał numer, który dobrze znał, jednak ledwo zdążył się połączyć, a połączenie zostało przerwane. Zaśmiał się pod nosem.
          To nic – przemknęło mu przez myśl. – Pewnie Debby pomyślała, że to budzik. Spróbuję za chwilę.
          Westchnął na wspomnienie o córce. Kiedy ostatni raz ją widział? Jakiś rok temu, przelotnie, kiedy był akurat w Londynie. Teraz tego żałował. Żony także nie widywał często. Raz, może dwa razy w roku.
          Taka praca.
          Niestety, dla ich bezpieczeństwa  nie mógł w ogóle przyznawać się do tego, że ma rodzinę. Przekonał się o tym, kiedy zaczął pracować dla takich ludzi jak Chris. A ten był wyjątkowym człowiekiem. Zupełnie pozbawionym skrupułów.
          Popatrzył na zegarek. Minęło już ponad 10 minut. Debby na pewno już wstała i szykuje się do szkoły. Wziął telefon do ręki i ponownie wybrał numer, ale i tym razem usłyszał jedynie „po sygnale nagraj wiadomość”. Zdziwiony ponowił czynność jeszcze kilka razy, ale ciągle słyszał to samo.
          - Pewnie jak zwykle zapomniała naładować – mruknął do siebie upijając kolejny łyk piwa. Dzisiejsza młodzież jest taka oderwana od rzeczywistości, że zapomina czasem o tak przyziemnych sprawach jak naładowanie telefonu.
          Postanowił wybrać drugi, równie dobrze mu znany numer. Niestety, tym razem też od razu włączyła się poczta głosowa. Spróbował jeszcze raz i nadal nic. Telefon żony także nie odpowiadał.
          To niemożliwe, żeby obie miały rozładowane telefony – pomyślał, a serce zabiło mu szybciej. – A co, jeśli się coś stało? Do jasnej cholery, dlaczego ich telefony milczą?!
          W tej samej chwili ciszę rozdarł dźwięk telefonu. Nareszcie któraś z nich dzwoni! Spokojniejszy uniósł telefon, jednak to nie ten telefon dzwonił. Dźwięk dobiegał z tego drugiego, przeznaczonego do rozmów służbowych. Wziął w dłoń brzęczące urządzenie i odebrał.
          - Tak? – rzucił do słuchawki.
          - Kolejny dzień dobiegł końca, a Wilde żyje i co gorsza, ma się dobrze – zaczął bez jakiegokolwiek wstępu Chris.
          - To nie moja wina, że twoi ludzie nie potrafią wykonać prostego zadania – odpowiedział rozdrażniony, po czym zerwał się na równe nogi i zaczął chodzić po całym pokoju.
          - Moi ludzie są lepsi, niż ci się wydaje, Jeff – Chris zaśmiał się szyderczo. – Ale ja do tego specjalnego zadania wyznaczyłem ciebie.
          Mężczyzna przetarł dłonią zmęczoną twarz. Miał dość tego wszystkiego. Chyba najwyższy czas spakować manatki, zmienić nazwisko i wrócić do domu. Do rodziny.
          - Ślub za dwa dni, a Wilde nadal żyje – powtórzył blondyn. – A już dawno powinno być inaczej.
          Jeff zacisnął zęby, słuchając wywodu blondyna. Tak, już jutro z samego rana będzie na lotnisku. Koniec pracy dla Chris’a. Jutro rano powie mu „arrivederci”, wsiądzie do samolotu i wróci do domu.
          - Postaram się – powtórzył po raz kolejny.
          - Chyba mam coś, co zmusi cię do pracy – westchnął znudzony Chris. – Znajdziesz to w komodzie, w ostatniej szufladzie.
          Mężczyzna przeczesał wzrokiem małe pomieszczenie i niemal od razu zlokalizował komodę, wciśniętą w róg pokoju, a jego serce zabiło mocniej.
          - Co?
          - Zobacz.
          Jeff podszedł do szafki i otworzył ostatnią szufladę. Na kolorowych wyblakłych ręcznikach leżało niewielkie pudełeczko. Drżącymi dłońmi otworzył wieczko, a to, co tam znalazł sprawiło, że poraz pierwszy w życiu prawie zemdlał.
          - Posłuchaj mnie teraz uważnie – rzucił ostro Chris. – Jeśli Wilde nie zginie jutro do godziny dwunastej, zabiję najpierw twoją żonę, a potem córkę. Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy.
          A potem rozłączył się, jednak Jeff nawet tego nie zauważył. Siedział wpatrzony w złotą obrączkę i kosmyk jasnych włosów, leżących na dnie pudełka.



------------------------------------------------------------------
Rozdział specjalnie dla Chan :*

Przepraszam, mam zły dzień. Dzisiaj nie będę nic pisać ;-) Mam tylko nadzieję, że Was nie zanudziłam i że nie zrobiłam zbyt wielu błędów ;-)

Pozdrawiam :*

2 komentarze:

  1. Oj kochana, zdecydowanie NIE zanudziłaś! Choć początek w miarę spokojny to końcówkę dowaliłaś niezłą;D
    Zacznę od końca. Jak ta córka nie odbierała telefonów to byłam przekonana, że to ma ścisły związek z zawodem tatusia. Przez moment miałam jednak nadzieję, że Jeff się dobrze zabezpieczył i potrafi ukryć przed szefem fakt, że ma rodzinę. Ale z drugiej strony, Chris jest cwany i pewnie na każdego swojego pracownika ma jakiś haczyk. W końcu od tego w dużej mierze zależy jego pozycja i pewność, że podwładni zawsze będą robić to, co im każe. Wcale się nie zdziwiłam, że porwał Jeffowi żonę i córkę. I jeszcze wszedł do jego domu niezauważony, żeby podłożyć pudełeczko! W ogóle to przez moment miałam myśli, że tam znajduje się palec;D Ale to by było zbyt typowe, więc dobrze że wymyśliłaś to inaczej.

    No to zacznie się walka z czasem... Jeff ma motywację by raz na zawsze załatwić Matta, a Matt nie zamierza popuścić i załatwić Chrisa. Walka na śmierć i życie, a ja nie mam pojęcia jak to rozwiążesz i jaki koniec planujesz! Czuję, że będzie gorąco, ale w którą stronę? Oby szala zwycięstwa przesunęła się na korzyść Matta, choć nie popieram załatwiania spraw w ten sposób. Morderstwo to morderstwom nawet jeśli chodzi o takiego typa jak Chris. Ale z drugiej strony... Jeśli on nie załatwi Chrisa, to Chris załatwi jego. Ale jaja no! :D
    Pisz szybko następny rozdział, bo podgrzałaś atmosferę i to nieźle! :D

    Ściskam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam. Przepraszam. Już komentuję :P zawsze czytam jakby co :D
    Masa uczuć we mnie po przeczytaniu. Z jednej strony taka bezwolność Leanne względem tego co robi Chris mnie rozjusza. No bo ileś można dawać się traktować jak szmacianą lalkę, robić dobrą minę do złej gry i w sumie czekać na ratunek. Z drugiej jednak, przecież jeżeli sama zaczęłaby coś robić, to mogłoby się to skończyć tragicznie nie tylko dla niej, ale i dla jej rodziny. Znalazła się więc w impasie i chyba to co robi jest najmniej bolesnym rozwiązaniem dla wszystkich. Także i dla niej. Więc pisz dalej, bo chce zobaczyć jak ktoś wreszcie daje Chrisowi nauczkę!

    OdpowiedzUsuń